Podziel się wrażeniami!
Było, a może nadal jest gdzieś tam na świecie, że w pewnych kulturach ludzie na widok aparatów fotograficznych wycelowanych w ich stronę, reagują wrogo, co wynikać miałoby z przesądu, że ktoś chce im zabrać duszę.
Czy więc ktoś z Czytelników, wchodząc gdzieś z aparatem fotograficznym na szyi, doświadczył kiedyś uczucia, że z tego powodu trochę go tam nie lubią, a ściślej tego, że ten aparat wnosił przecież w całkiem określonym celu. Bo cóż się robi aparatem fotograficznym? Ano, fotografuje.
Nie pytam o zakazy z minionej epoki, gdy człowiek z aparatem fotograficznym w ręce na dworcu kolejowym mógł być kojarzony z działalnością szpiegowską. Tamto było tyle śmieszne, co i straszne. Ale dziś mam wrażenie, że czasem mentalność psa ogrodnika tu i ówdzie nadal pokutuje. Bajka, której autorstwo przypisuje się Ezopowi - o psie, który koni nie dopuszczał do siana, którego i tak sam jeść nie mógł, pasuje do okoliczności mojego opowiadania jak ulał.
Miło mi będzie, jeśli ktoś po przeczytaniu opowiadania, dołoży potem jakieś swoje osobiste wspomnienie.
[Pałac Herbsta – Łódź]
Ograniczenia w fotografowaniu
Dla komfortu psychicznego, bo jeżdżę na wycieczki dla relaksu i przyjemności obcowania ze sztuką, studiuję regulaminy wszelkich obiektów muzealnych i innych o podobnym charakterze, aby wiedzieć, jak traktują na swoim terenie fotografowanie eksponatów i wnętrz, dokonywane przez zwiedzających. Stało się już moją regułą, że opracowując plan wycieczki zwracam na ten aspekt szczególną uwagę. Czytając niekiedy na forach internetowych dyskusje o fotografowaniu w muzeach, odnosiłem wrażenie, że dla niektórych osób muzea są na tyle święte, że fotografować w nich wręcz nie wypada, jest w złym tonie i najlepiej, aby było w ogóle zakazane. Czyżby to atawizm po dawnych kulturach, albo tendencja do ortodoksyjnego zakazywania plebejuszom zbytniego spoufalenia się z Wielką Sztuką? Trudno wyczuć. A może przyczyna jest czasem bardziej prozaiczna i tu przychodzi mi na myśl to, o co chodzi, jak nie wiadomo, o co chodzi.
[Pałac Izraela Kalmanowicza Poznańskiego – Łódź]
Czasem dochodzi do śmieszności, jak w przypadku, który opisałem we wspomnieniu zatytułowanym „Przedziwne skutki sporu o statyw”. A chodziło o to, że muzeum zabroniło mi (mimo braku jakichkolwiek formalnych zakazów i ograniczeń regulaminowych w fotografowaniu w ogóle) użycia statywu w otwartym terenie parkowym, chyba, że zapłaciłbym za zezwolenie (!). No, gdyby to chodziło o wnętrza pałacowe, to rozumiem: statyw może tam przeszkadzać zwiedzającym. Ale w parku? No, właśnie. A jak nie wiadomo, o co chodzi…. I iluzoryczne korzyści, per saldo okazały się stratą. Ale tamto wydarzenie w efekcie pobudziło mnie do poszukiwania tematów w dzikiej kniei. I kto wygrał? Przyroda! A w tamtym przypadku – Puszcza Bolimowska.
[Pałac na Wodzie - Warszawa]
Czymże byłoby nasze zwiedzanie, gdybyśmy dla siebie nie mieli uwiecznić tych szczególnych miejsc, by je później we wspomnieniach przywoływać? Czasem jednak stajemy wobec wyboru: zwiedzić nawet bez możliwości fotografowania, albo nie zwiedzić w ogóle. Tak właśnie jest w salach najsłynniejszego obiektu zamkowego w Polsce. Tak było jeszcze niedawno także w innym słynnym obiekcie zamkowym, choć na dobrą sprawę nie wiadomo, czy użycie czasu przeszłego w słowie „było” jest uzasadnione, bo w regulaminie, który akurat sprawdzałem, nadal pozostawiono podstawowe sprzeczności i dodatkowe haczyki. Krok do przodu, dwa do tyłu. Dziwny taniec. Warto zawczasu czytać regulaminy dokładnie, aby nie doznać przykrości na miejscu, że oto chcieliśmy tańczyć w nieregulaminowym rytmie i wyrzucono nas z dancingu.
[Pałac na Wodzie - Warszawa]
Ale gdzie indziej też bywa „ciekawie”
Jak anegdotę, opowiadałem nie raz moim znajomym o pewnym wydarzeniu, którego byłem świadkiem kilka lat temu podczas zwiedzania Muzeum w Kairze.
O fotografowaniu w Muzeum kairskim nie było w ogóle mowy. Dawniej zabraniano jedynie używania flesza (zrozumiałe!), ale gdy zakazy nie skutkowały, fotografowania zakazano całkowicie (?). Ale gdy i to nie skutkowało, wprowadzono kolejny, drakoński tym razem, sposób na niesubordynowanych turystów. Po prostu całkowicie zabroniono wnosić, czy to aparatów fotograficznych, czy kamer, a znalezienie u kogoś któregoś z tych przedmiotów wywoływało nieodwołalną ich konfiskatę (!!!). Nasza przewodniczka, Rosita, ostrzegła nas o tym i zaleciła pozostawienie wszelkich sprzętów foto w autokarze, którego i tak pilnował kierowca. Nie mam więc zdjęć z Muzeum z Kairu. Ale na pewno ma je pewna Japonka, która pojawiła się w salach Muzeum w tym samym momencie, co nasza grupa. Otóż, gdy tak przechadzaliśmy się piętrami, przyglądając się różnym eksponatom, nagle widzimy, że gdzieś z boku łypnął flesz. Rozglądamy się. Patrzymy najpierw na personel porządkowy (ubrani w liberie), ale ci nic, ani drgną. Jak posągi faraonów. A za chwilę drugi flesz i trzeci. Patrzymy, a obok idzie sobie niewysoka Japonka i wali fleszem z komórki na prawo i lewo, że hej. Ona wali, a porządkowi nic. Co jest grane? – myślimy sobie. No i dopiero Rosita to nam wyjaśniła. „To jest proszę państwa cały Egipt, jak personelowi nakazano obserwować, czy ktoś nie wnosi aparatu, lub kamery, to personel tylko tego szuka wzrokiem. A skoro o telefonach komórkowych w regulaminie nie ma mowy, to nikt się nie ruszy, żeby interweniować, nawet, jeśli używane są do fotografowania”. Co kraj, to obyczaj.
W muzeum ateńskim zwrócono mi kiedyś uwagę, że zabronione są zdjęcia pozowane, a konkretnie to, ze usiłowałem sfotografować moją małżonkę stojącą przy jakimś posągu, bo cerberka zauważyła, że jesteśmy razem. Ok. Od tej pory małżonka chodziła sobie obok eksponatów muzealnych, jako „obca”, a ja robiłem swoje, bo przecież fotografowanie obcych nie było zakazane. Przypadek, jak z tamtą Japonką.
[Ratusz - Gdańsk]
Statyw – wróg nr 1
Często w mrocznych przestrzeniach przydałyby się bardzo. Problem w tym, że w muzeach z definicji ich nie tolerują. Oczywiste jest, że jeśli muzeum twardo w regulaminie zakazuje ich używania w salach ekspozycyjnych, to tym bardziej nie ma sensu ryzykować starcia.
Znam jednak takie obiekty muzealne, które ze względu na zajmowany obszar zabudowy i specyfikę terenu, nie wymagają żadnych „partyzanckich” metod ukrywania się nie tylko z monopodem, ale jak sądzę, nawet i ze statywem. I tam regulaminy raczej bardziej skupiają się na problemie komercyjnych zdjęć np. ślubnych. Choć nie jest to regułą. Przeglądając ostatnio regulaminy zauważyłem i to, że niekiedy zakazom zaczynają podlegać także „kijki” do selfie. Akurat te restrykcje przypominają mi bardziej strach przed pająkiem, niż obawy faktycznie uzasadnione, ale zdania bywają podzielone, bo, a nóż ludziska zaczną tymi kijami machać i coś rozbiją (np. komuś nos)? No cóż, kajdanki i ręce na plecach – to jedyne, co wydaje się być absolutnie skuteczne. Przecież na jakiś np. zabytkowy wazon stojący na podłodze, można się władować z całkiem tragicznym skutkiem, choćby w szatni pozostawiło się już wszystko, co można z siebie zdjąć (z wyjątkiem oczywiście niezbędnych elementów stroju).
Z przeglądu regulaminów muzealnych wynika, że w wielu z nich nie przewiduje się innych ograniczeń technicznych, niż zakaż używania flesza. Nie wydaje się jednak, aby personel nie zareagował, gdyby nagle ktoś zaczął rozstawiać swój trójnóg. Argument uzasadniający, że takowy przeszkadza innym, byłby trudny do podważenia. Ale można spróbować delikatnie z monopodem. Zawsze jest nadzieja, że akurat w tym obiekcie pracują normalni ludzie.
Normalne miejsca, normalni ludzie
Znam sporo takich normalnych miejsc. Z resztą w niektórych udawało mi się uzyskać coś extra dzięki „oswojeniu” pracowników personelu z moim „dziwactwem” na szyi. Ci pilnujący stoją tam przez cały dzień, są więc zmęczeni, tak fizycznie, jak i psychicznie. Monotonia stania na warcie potrafi bardzo zmęczyć. Chwila rozluźnienia miłą rozmową jest dla nich lekarstwem na tę monotonię. Zazwyczaj, jak zaobserwowałem, zwiedzający traktują pilnujących z pewną obojętnością. Mijają bez słowa, rzadko powiedzą „dzień dobry”. A te słowa to przecież najlepszy początek nawiązania kontaktu. Czasem wchodząc do sali muzealnej widziałem taką osobę pilnującą w trakcie odpoczynku na krześle, która nagle zrywała się na nogi na mój widok. Taki rygor. I wtedy ja spokojnie podchodziłem z uśmiechem wypowiadając słowa powitania oraz życzenie, aby się mną nie przejmowała, bo jest na pewno zmęczona. I wiecie co? W takich, czy podobnych scenach, przeważnie dochodziło potem do miłej rozmowy, czy to o historii muzeum, o eksponatach, o ciężkiej pracy personelu, o życiu w ogóle, czy o moich zamiłowaniach do zwiedzania i… fotografowania. I oto nagle ci, którzy dotąd jawili się nam, jako muzealne cerbery, okazywali się być normalnymi ludźmi, pełnymi życzliwości. I odwrotnie. Dzięki rozmowie, ja także dawałem się poznać, jako ten normalny, a więc niegroźny dla muzealnego porządku. Ileż to razy po takiej rozmowie, pozwalano mi zajrzeć gdzieś, gdzie było normalnie zamknięte, specjalnie odsłaniano jakiś zakryty eksponat, lub otrzymywałem o czymś wykład, który nie był dostępny w żadnym przewodniku. Albo zdarzało się, że na chwilę wolno mi było przestawić tabliczkę opisową, która szpeciła ujęcie. Albo nie było żadnych problemów, aby dla potrzeb mojego fotografowania włączyć dodatkowe oświetlenie, lub wręcz całe wyłączyć. W jednym przypadku powiedziano mi wprost, że gdybym przyszedł ze statywem, to nie byłoby problemu jego użycia….
Oto, ile może zdziałać dobre, życzliwe słowo…. Normalni ludzie….
[Pałacyk Myślewicki - Warszawa]
Torby – wróg nr 2
Ale czasem bardziej, niż zakazy używania statywów, dokucza mi praktyka dotycząca zakazu wnoszenia toreb i plecaków. Co do plecaków, to całkowicie rozumiem zakaz dotyczący wielkich plecaków turystycznych, które wyglądają jak garb wielbłąda. Ciężkie to i niewygodne, a także niebezpieczne jak słoń w składzie porcelany. Podobna sprawa z dużymi torbami podróżnymi. Zazwyczaj jednak nieczęsto zdarza się, aby precyzowano w regulaminach rozmiary graniczne, więc dowolność interpretacyjna jest nieograniczona.
Nauczony doświadczeniem, albo jeszcze przed wyjazdem dzwonię do muzeum i pytam o te torby, albo na miejscu zadaję pytanie przy kasie, zanim kupię bilet wstępu. Wybierając się na wycieczkę na wiele godzin i gdzieś dalej, przeważnie mam na sobie mały plecak wycieczkowy na niewielki składany parasol, małą butelkę wody, apteczkę i drobiazgi osobiste oraz na ramieniu torbę fotograficzną. I o ile bez plecaka ostatecznie dam sobie radę, o tyle wejście bez torby jest już dla mnie bardzo trudne do przyjęcia. A w owej torbie, oprócz aparatu mam dodatkowe obiektywy, zapasowe karty pamięci, zapasowy akumulator, chusteczki i pędzelki do obiektywów, gruszkę, a także inną drobnicę. Nie jest to maciupkie, ale nie znowu jakaś torbiaga. Niekiedy damskie torebki są większe.
[Pałac w Wilanowie - Warszawa]
Jeżeli personel nakazuje pozostawienie bagażu w szatni, wskazując moją torbę fotograficzną, to oświadczam, że mam w niej drogi sprzęt w postaci obiektywów i zapasowe akcesoria, których mogę potrzebować w każdy momencie zwiedzania (skoro fotografowanie nie jest zakazane), a ponadto (jeśli już oddałem plecak do szatni) telefon komórkowy, ważne lekarstwa, osobiste dokumenty i pieniądze. I to już kilka razy wystarczało. Ale raz musiałem dodać w tonie ultymatywnym, że jeśli mam to zostawić w szatni, to w ogóle nie wchodzę, tym bardziej, że szatnia nie chce brać odpowiedzialności za przedmioty wartościowe (no, bo która chce?). I też zadziałało. Nie chciałbym usłyszeć klasycznego z „Misia”: „Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?”. Jeżeli mimo to pracownik nadal będzie nieustępliwy, to ostatnią deską ratunku może być jedynie jakaś improwizacja z zapytaniem o bezpieczne schowki. Jest teoretycznie szansa, że to zadziała, ale w tak dramatycznej scenie jeszcze nie uczestniczyłem. A jak nie, to w tył zwrot. Puszcza Bolimowska czeka.
We opisie przygody w Muzeum w Kairze nie wspomniałem, że Muzeum zapewniało taki „schowek” na aparaty i kamery, stojący przed głównym wejściem…. No tak, ale to nie był żaden sejf depozytowy, a zwykły duży, otwarty, dostępny dla wszystkich karton wielkości pralki. Rosita jednak stanowczo odradzała korzystać z tego „dobrodziejstwa”. Ale amatorzy tego „sejfu” wśród tysięcy turystów jednak się znaleźli, bo sam widziałem na dnie kartonu kilkadziesiąt różnych sprzętów.
[Oratorium Marianum Wrocław]
A swoją drogą mocno irytująca jest mentalność miejscowych ekonomów, którzy z obawy przed utratą iluzorycznego zysku, ryzykują niesławę i odpływ, choćby części turystów, którym w kwestiach amatorskiego fotografowania postawiono jakikolwiek szlaban, nieuzasadniony względami prawdziwej wyższej konieczności. Ja w takich przypadkach powtarzam sobie porzekadło, że chytry zawsze straci dwa razy. Płacimy już przecież za bilet wstępu. Czasem niemało. Czymże jest zatem owa dziwna tendencja do absolutnego zakazywania fotografowania, na szczęście już niezbyt powszechnego, albo do jakichś bezsensownych utrudnień, jak nie, kiepsko ukrywana, chęć osiągnięcia ekstra zysków? I jeśli ktoś wysuwa argumenty o ochronie eksponatów, to powiem, że najlepszą ochroną jest po prostu zamknąć muzeum na głucho.
[Oratorium Marianum Wrocław]
Ale póki co, w Polsce, po sławnym wyroku sądu z roku 2010 i zapisie w rejestrze klauzul zabronionych UOKiK, pod numerem 1945, większość muzeów odpuściła sobie rzucanie kłód pod nogi fotoamatorom. Ale nadal można spotkać i takie, które albo to ignorują, albo nie potrafią się zdecydować, na ile wolności pozwolić. Czyżby te nasze aparaty były takie groźne? Upowszechnienie technologii cyfrowej w sztuce (muzyka, film, fotografia) sprawia w pewnych kręgach, i jak widać, także muzealnych, srogi ból. Niektórzy nie są nań przygotowani mentalnie.
[Oratorium Marianum Wrocław]
Fotografie wnętrz muzealnych, które towarzyszą mojemu opowiadaniu, są przykładem tego pozytywnego trendu w udostępnianiu dóbr kultury społeczeństwu, trendu pozbawionego niezrozumiałych i nielogicznych utrudnień w fotografowaniu zbiorów muzealnych. I we wszystkich tych obiektach zostałem wpuszczony z moją torbą fotograficzną bez problemu. Choć w jednym z nich - dawniej - musiałem użyć lekkiej perswazji, acz skutecznie, ale przy następnej mojej wizycie już nikt mnie nie zatrzymywał. Postęp. Natomiast do paru z tych miejsc wszedłem nawet z moim małym plecakiem. Widać dobrze mi z oczu patrzyło.
[Sąd Ostateczny Gdańsk]
Fotografie wnętrz: Alfa-37 oraz ILCA-68 (+SAL18135
Rozwiązane! Idź do rozwiązania.
Ta wymiana postów, która stała się biegunowo odległa od atmosfery i intencji mojego opowiadania o przygodach z aparatem fotograficznym, i która zamieniła się w niemiły incydent - wymaga zakończenia, więc jeszcze moje ostatnie słowo, jako gospodarza tematu.
photomusic
To, jak traktujesz ludzi, których nie lubisz, nie świadczy o tym, że masz rację. Twoje wcześniejsze słowa o złośliwym cieciu w muzeum, i obecne, jak: „Takim Cieciem jest na ten przykład osobnik kryjący się pod nickiem Lajam- złośliwy, głupi…”, lub „…miszcz Lajam robi w jamnikach…” - świadczą o Tobie, a nie o tych, których tak określasz. Możesz mieć swoje powody, aby kogoś nie lubić i to jest twoja wewnętrzna sprawa. Ale pogarda, jaką okazujesz ludziom jest trudna do zaakceptowania. Więc każdy zbiera to, co zasiał. Amen.
Photomusic - zastanów się nad tym co piszesz, bo zapędziłeś się zbytnio.
Z uwagi na prośbę autora wątku, ZAMYKAM MOŻLIWOŚĆ DALSZEJ DYSKUSJI.