Podziel się wrażeniami!
[Niniejszy wpis publikuję w podzięce wspierającym moje wysiłki na rzecz ożywienia dyskusji na Forum. Piotruso, dziękuję!]
Gdy już mieliśmy za sobą zwiedzanie Memfis, Sakkary i Gizy, czas przyszedł na spacer po Kairze. Kair jest tak wielkim miastem, że poruszanie się tylko na piechotę nie wchodziło w rachubę. Wg różnych szacunków mieszka tu 25-28 mln ludzi i nikt nie wie dokładnie ile.
Z okien autokaru widzieliśmy dzielnice bogatsze….
…i biedniejsze. Charakterystyczną cechą siedzib ludności o niższym standardzie materialnym jest wygląd ich domów, a przede wszystkim wystające druty zbrojeń i ogólny stan niedokończenia budowy obiektu. Zgodnie z egipskim prawem nie płaci się podatku od budynku, który jest w trakcie budowy. Oczywistą w takich przypadkach rzeczą był powszechny stan budynków wskazujący, że budowa niby wciąż trwa. Faktycznie domy te były od dawna zamieszkałe, czego dowodziły, widziane z daleka, liczne anteny satelitarne.
Miejscowa wytwórnia ceramiki, estetów przyprawić mogła o ból głowy.
Pierwszym punktem zwiedzania tego dnia jest dzielnica koptyjska. Dochodzimy do koptyjskiego kościoła p.w. Najśw. Marii Panny, zwanego także Kościołem Zawieszonym. Jego początki to III w n.e.
Wchodzimy na wąski dziedziniec prowadzący do schodów.
Po drodze widzimy na ścianach mozaiki o tematyce nowotestamentowej.
Po schodach podchodzimy do przedsionka pochodzącego z XIX wieku.
Pięknie ozdobione są wejścia z sieni do wnętrza kościoła. Wyraźnie widać tu podobieństwo do stylistyki muzułmańskiej.
Wchodzimy do środka świątyni. Rozglądając się dookoła dostrzegamy miejsca charakterystyczne dla chrześcijaństwa wschodniego, a wszystko w asyście stylu obserwowanego w meczetach. Warto zwrócić uwagę na liczne wentylatory przymocowane na filarach.
Stare freski, których styl kojarzy się nam z początkami świątyni.
Miejscowy duchowny nie miał nic przeciw temu, aby go sfotografować.
Po wizycie w świątyni koptyjskiej udaliśmy się do synagogi Ben Ezry. Pierwotnie mieściła się tu świątynia koptyjska, ale wiele wieków temu została sprzedana gminie żydowskiej. Niestety w we wnętrzach synagogi zabroniono fotografowania, stąd tablica ze ściany przy wejściu jest jedyną po tym zwiedzaniu pamiątką. Szkoda, bo wnętrza są piękne.
Następnym naszym celem tego dnia był Meczet Alabastrowy. Idąc z parkingu do meczetu mogliśmy podziwiać miejscowy folklor.
Meczet przed nami.
Obchodzimy jego masyw kierując się do bocznego wejścia na dziedziniec.
Wchodzimy na dziedziniec i zdejmujemy sandały. Nasz wzrok przyciąga centralny punkt dziedzińca – fontanna do rytualnego umycia stóp. Przepiękna budowla. Arcydzieło. Fotografuję ją, ale…. nie korzystam z jej funkcji.
Już na bosaka (choć jak ktoś chciał, to mógł w skarpetkach) idziemy do wnętrza meczetu. Marmurowe posadzki lśnią.
Jesteśmy w środku. Ogromny żyrandol nad nami i dywany pod naszymi nogami.
Sklepienie głównej kopuły meczetu, pięknie ozdobione, przypomina niebo.
A oto jedna z dwóch ambon dla lektorów Koranu, zwana dakka (dikka).
Druga dakka jest i większa i bardziej udekorowana. Jej otoczenie jest oddzielone od reszty sali sznurem, który wyznacza miejsce na modlitwy. Reszta Sali jest ogólnie dostępna, także dla turystów. Jak widać na zdjęciu poniżej, lewa strona dakki jest przeznaczona dla mężczyzn.
Natomiast prawa strona jest przeznaczona dla kobiet.
Wychodzimy z meczetu i z dziedzińca zewnętrznego wykonuję kilka zdjęć Kairu.
Słynny bazar Khan El Khalili wygląda zupelnie inaczej niż nasze bazary. Przede wszystkim, nie jest to jakiś jeden zwarty plac ze straganami, jak u nas. Khan El Khalili to jest wręcz dzielnica handlowa, gdzie setki sklepów i straganów zajmują miejsca we wszystkich przyziemiach domów, prześwitach, korytarzach i podwórkach. Wzrok turysty europejskiego przyciąga niesamowita dynamika kolorów i form wszelkich wystawionych tu towarów.
Nadszedł wieczór i oto nagle, niemal równocześnie zapalają się światła latarń ulicznych i minaretów. Życie społeczne po ustaniu słonecznego żaru zaczyna wieczorem nabierać siły.
Przed kinem tłumy.
A my jedziemy na kolację do hotelu. Wcześniej zapisaliśmy się z małżonką na fakultatywną wycieczkę do Aleksandrii, która, jeśli dojdzie do skutku, to następnego dnia czekać nas miała pobudka wcześnie przed świtem. Większa część grupy wycieczkowej wyraziła wolę udania się nad Kanał Sueski, aby zobaczyć zakonserwowane pobojowisko z wojny Jom Kippur z roku 1973.
Do ostatniej chwili wieczorem ważyły się losy wyprawy aleksandryjskiej, bo osób chętnych było tylko sześć, a warunkiem minimum było uczestnictwo nieco większej grupy. Ale udało się, bo w ostatniej chwili organizator zaakceptował mniejszą liczbę uczestników. Zadziałał chyba czar dolarów, których przewoźnik w ogóle by nie dostał, gdyby nie wykazał się elastycznością.