Podziel się wrażeniami!
Z takim plonem wróciłem właśnie z Rogowa. Ale tegoroczna jesień nie jest dla miłośników chińskich i japońskich klonów zbyt łaskawa. Ponieważ w okresie, gdy przebarwianie się liści z zieleni w czerwień nabierało tempa, nastały dni suche, liście zaczęły licznie opadać znacznie szybciej niż zazwyczaj, i działo się to zanim przebarwienie objęło wszystkie klony. Korony klonów mocniej opustoszały, niż rok temu o tej samej porze października, a pod nimi ujrzałem miejscami poletka zeschniętych, poskręcanych liści. Ale przyroda mimo to, coś tam dla mnie jednak pozostawiła. Dzięki temu coś mam - owe 6 GB.
Od kilku lat, co roku jesienią jestem gościem w rogowskim Arboretum SGGW, aby podziwiać zaczarowany czerwienią park, a przy okazji nasycić tym widokiem kartę pamięci mojego aparatu.
I jak co roku, krążę alejkami parku przez kilka godzin w poszukiwaniu ciekawych ujęć. Nie znam u nas innego parku leśnego, w którym jesień czarowałaby mozaiką tak przepysznie barwną i zróżnicowaną kolorystycznie, jak to czyni w Rogowie z pomocą klonów palmowych. Gdy kończy się zieleń – klony wkraczają w różne odcienie złota, aż po czerwień i amarant.
W tym przebarwianiu wyróżniają się przede wszystkim klony odmian chińskich i japońskich. Arboretum, jako placówka naukowa, jest nawet dumne z tego, że co trzecia roślina w lesie to „Chińczyk”.
Ale i owi „Chińczycy” i „Japończycy” w procesie nabierania kolorów zależni są od temperatur i wilgotności powietrza. Choć przyrodzie jest to obojętne jak to przebiega, bo przecież drzewa i tak od tysięcy lat, stale, co roku w naszym klimacie gubią swój przyodziewek szykując się do zimy. I czynią to dla siebie, a nie dla nas - i na swoich zasadach.
To nam zależy, aby drzewa zmieniając się jak kameleony, czyniły to w odpowiednim tempie i właściwym momencie.
Planujemy wypad do lasu, a tu niespodzianka. Deszczowo, błotniście, a czasem zimno i wietrznie.
Więc czekamy na ładną pogodę, przeglądamy różne prognozy meteorologiczne i liczymy dni, bo jakaś prognoza pokazała wreszcie na któryś tam dzień ikonę słoneczka.
Wstajemy rano, wyglądamy przez okno i…? Miało być słonecznie, a tu chmury ciężkie, ołowiane zasłaniają całe niebo. Ale u mnie nie pada. I dlatego zapadła decyzja: jadę. Ale parasol na wszelki wypadek wkładam do plecaka. No i ważne są solidne buty terenowe, najlepiej za kostkę, odporne na wilgoć, bo w lesie często trzeba zejść z alejki.
Już nie jest ważne, aby było słonecznie, ważne, aby nie padało. Mówi się: trudno, bo jeśli będę nadal czekać na lepszą pogodę, może się okazać, że jak słońce się wreszcie pokaże za ileś dni, to będzie już po czerwonej jesieni.
Będzie mrocznie, bo to las. Zabieram więc ze sobą statyw. Na zdjęcia z ręki raczej bym nie liczył, bo nauczony doświadczeniem wiem, że, aby zdjęcia z ręki nie były ruszone, ISO musiałoby się wywindować tak wysoko, że obraz zacznie się od tego w szczegółach zanosić niemiłym szumem. Ćwiczyłem już to i efektem „wygody” łażenia bez trójnogu było ISO w automacie sięgające nawet… 16 tysięcy.
Jaki obiektyw podpiąć? Zacznę od Samyanga 10/2.8. Jeszcze w Rogowie z nim nie byłem. W ciasnych przestrzeniach miast i zabytkowych wnętrz sprawdził się już znakomicie, choć to pełny manual. Ale nie próbowałem go jeszcze w lesie.
Jego światło to 2.8. Dobry na ciemniejsze miejsca, idealny w ciasnych uliczka miast i zabytkowych wnętrzach, ale że cel w lesie bywa przestrzenny i jego elementy różnie od nas oddalone, więc przesłonę dobrze będzie ustawić na jakieś 5.6. Czyli już taki jasny nie będzie, ale za to nie będzie problemu z głębią ostrości, której właściwe oszacowanie w lesie już nie raz okazało się u mnie bardzo istotnym warunkiem udanego zdjęcia. Ciemniejszy? Właśnie dlatego zabieram statyw. Czas migawki już nie będzie np. 1/30 sek, jak to by było przy przesłonie 2.8, a przy 5.6 może nawet sięgnie ½ sek, ale statyw rozwiąże ten problem.
Taktyka marszu przez las zakłada, że najpierw obejdę go z Samyangiem, a potem zmienię go na SAL18-135 i będę wymiatać te miejsca, gdzie przydałoby się trochę zbliżeń. Akurat koło alpinarium wybudowano w tym roku zadaszenie. Powstaje tam Ogród Ginących Roślin Świata. Jest gdzie wygodnie usiąść i będzie to dobre miejsce do zmiany obiektywu. Mam zasadę, że nie wymieniam obiektywów w krzakach. Arboretum to tylko kilkadziesiąt hektarów. Kilka godzin na dwie rundki starczy.
Wreszcie jestem w Rogowie. Kupuję bilet wstępu i ruszam przez las wypatrując czerwieni. Jest! Jest, ale nie taka, jak rok i dwa lata temu. To właśnie tegoroczna pogoda spłatała figla i wiele liści już opadło. Na szczęście nie wszystkie. Nie jest więc źle. Ultraszeroki kąt Samyanga pozwala penetrować takie miejsca pod drzewami, do których z SAL18-135 nawet bym nie próbował podchodzić.
Przepięknie wyglądają gałęzie z czerwonymi liśćmi klonów palmowych podglądane od spodu. Ale, aby to sfotografować kątem 76 stopni (18 mm), musiałbym w niektórych miejscach chyba się wkopać ze dwa metry w głąb ziemi. A z Samyangiem i jego kątem 110 stopni, nie muszę. Wystarczy obrócić tylko obiektyw na statywie ku górze i pstryk. Przydaje się uchylny ekran LCD. Ale przy zdjęciach z bliska powinienem kontrolować ustawienie fokusa. Tak dla zasady. Mój ILCA 68 ma w menu opcję ustawiania ostrości dla obiektywów manualnych i gdy zakładam Samyanga opcję tę wywołuję tylko jednym ruchem przycisku „menu” (tak sobie ustawiłem). Naciskam na środek joystick’a i pierścieniem fokusa na obiektywie ustawiam ostrość podglądając znaczne powiększenie obiektu we wzierniku (lub LCD). Odkąd doszedłem do wprawy, operacja ta zajmuje mi już tylko 3-4 sekundy, ale pośpiech w ustawianiu nie jest wskazany. Drzewo nie zając.
Czułość matrycy. Nie ustawiam przede wszystkim na „auto”. Sprawdzam czas przy ustawieniu najpierw na 100, potem 250. Przy tej drugiej wartości ISO szum też nie wystąpi. Nie powinienem dopuścić, aby czas wydłużył się ponad pół sekundy, bo wiatr może pobujać gałązkami i zdjęcie wyjdzie nieciekawie. To też już ćwiczyłem. Ale gdyby czas się jednak wydłużył, to można delikatnie podnieść ISO. Warunki oświetlenia pod drzewami są zmienne, więc trzeba stale kontrolować równowagę pomiędzy sensownym ISO i nie za długim czasem migawki.
Balans bieli. No cóż, tego dnia niebo jest mocno zachmurzone, a do tego lekka poranna mgła. Ale z doświadczenia wiem, że to chyba nie o taką chmurę, jaką mam nad sobą, chodziło inżynierom opracowującym algorytm przetwarzania koloru. Z „chmurą”, zdjęcia pod tą rzeczywistą chmurą tego dnia wychodzą nieco zbyt „ocieplone”. Opcja „auto” wychodzi jakby nieco zbyt „zimno”. Ok., mimo, że nie widać słońca, ustawiam na „słoneczko”, choć efekt ustawienia „w cieniu” wygląda na oko tak samo. Tak będzie chyba optymalnie. Mówię „chyba”, bo faktycznie dowiem się dopiero w domu, jak wyszło. Ewentualne korekty poczynię w komputerze, gdzie w razie czego zaprzęgnę do masowej roboty odpowiednie filtry balansu - i efekt kolorystyczny osiągnę w ułamku sekundy dla setek zdjęć jednocześnie. Używam do tego RawTherapee.
Nieco ponad trzysta zdjęć i 6 GB na karcie pamięci, w cztery i pół godziny. To nieco więcej niż jedno zdjęcie na minutę.
Po selekcji zostały z tego dwie trzecie. Zostawię je, choć fajnie wyszło mi tylko jakieś pięćdziesiąt obrazków. Ale tak to jest, gdy toczy się walkę z deficytem światła. I dopóki październikowa jesień nie będzie przychodzić do klonów w lipcu, gdy dni są dłuższe i jaśniejsze, taka sytuacja będzie się powtarzać.
A teraz tytułem porównania z tegoroczną jesienią przedstawię sześć moich dawniejszych zdjęć z Rogowa. Pięć sprzed dwóch lat i jedno z roku ubiegłego. Cztery poniższe zdjęcia to klony chińskie (2015). Z tym, że są to odmiany spotykane także w Japonii i Korei. Mimo, że są to odmiany z Dalekiego Wschodu, w naszym klimacie przyjęły się doskonale.
A tak wyglądają liście jednego z ”Japończyków” (2015).
Poniżej inny „Japończyk” (2016).
Tak, teraz, po naładowaniu moich duchowych akumulatorów, mogę czekać do następnej jesieni. I gdy przyglądam się niekiedy fotografiom japońskich ogrodów jesienią, a potem patrzę na te z Rogowa, to dochodzę do wniosku, że nie potrzeba z Polski wybierać się aż do Japonii, aby ujrzeć tę cudowną czerwień i jej odmiany. I mam nadzieję, że japońska firma Sony nie weźmie mi tych słów za złe. W końcu te chińskie i japońskie klony fotografowałem w Rogowie aparatami japońskimi (Sony).
I na tym początkowo zamierzałem zakończyć moje „sprawozdanie” z Rogowa, ale coś mnie podkusiło i zapragnąłem wątek jesienny pociągnąć dalej.
Otóż marzy mi się odwiedzić któryś z japońskich ogrodów jesienią, np. w Kioto, o którym wspominano mi w Rogowie. W Kioto (to wiem ze zdjęć), dzięki wmieszaniu w przyrodę elementów tradycyjnej architektury (bądź małej architektury) japońskiej, udziela się nastrój, którego trudno doszukać się w Rogowie, ale też SGGW ma inny cel niż propagowanie architektury orientalnej. Także układ ogrodów japońskich ma swój tradycyjny niepowtarzalny charakter. Więc gdy pragnę pobyć, choć chwilę, sam na sam, z japońską kulturą ogrodów, a na lot do Japonii nie mam szans, udaję się bliżej, do Wrocławia. Poniżej pięć migawek z wrocławskiego Ogrodu Japońskiego w Parku Szczytnickim (początek drugiej połowy października 2016). Nie jest on duży, ale ma swój urok i mnie potrafił chwycić za serce.
Dodam tylko, że Ogród ten został zrewitalizowany w roku 1994 z udziałem specjalistów z Japonii i dziś spełnia wymogi japońskiej sztuki ogrodowej.
Sprawdziłem ustawienia > preferencje i adres email. Wszystko jest tak, jak było wtedy, gdy powiadomienia przychodziły. Ale przestałem sie dziwić, bo różne dziwne rzeczy sie dzieją, np. gdy puszczam post, to czasem jestem natychmiast wyrzucany z zalogowania, a czasem nie. Samo logowanie też jest chimeryczne. Czasem żąda weryfikacji czy nie jestem robotem, czasem nie żąda, a jak żąda, to czasem nawet kilka razy pod rząd, jakby raz nie wystarczyło.